Aby do pełni


32.00 

  • Seria: Biała
  • Data wydania: 07.04.2009
  • Oprawa: miękka
  • Format: 142 x 202 mm
  • Liczba stron: 408
  • ISBN: 978-83-7648-095-4
  • EAN: 9788376480954

Zabawna historia miłosna z magią w tle.

Niezbyt atrakcyjna matematyczka Lenka Lipowska, pisująca do szuflady opowiadania, podkochuje się w przystojnym bracie swojej uczennicy, Oskarze Brzóskim, obiecującym dziennikarzu prasowym. Zainspirowana przez zwariowaną ciotkę, wróżkę, namawia Oskara na wspólne przeprowadzenie rytuału magicznego. Podczas pełni księżyca każde z nich ma zapalić świecę z przyczepioną do niej kartką ze swoim największym marzeniem. Lenka chce zdobyć serce Oskara i wydać książkę, a Oskar – zrobić karierę w telewizji. Marzenia mają się spełnić podczas najbliższej pełni. Niestety, ktoś przestawia świece. Los zaczyna piętrzyć trudności na drodze bohaterów. Całe szczęście, że nad wszystkim czuwają czarownice…

Agata Harrison (ur. 1979) 

Scenarzystka filmowa i telewizyjna, dziennikarka. Współpracuje m.in. z TVN-em i Polsatem. Jej scenariusze kupiła wrocławska firma RMG (twórca kultowego serialu "Włatcy Móch"). "Aby do pełni" to debiut literacki Agaty Harrison. Powieść stała się inspiracją do napisania scenariusza komedii "Od pełni do pełni".

Skąd pomysł na książkę?

„Życie Berlioza tak się układało, że nie był przyzwyczajony do nadprzyrodzonych zjawisk. Pobladł więc jeszcze bardziej, wytrzeszczył oczy i pomyślał w popłochu: Nic takiego istnieć nie może…” – napisał Michał Bułhakow w „Mistrzu i Małgorzacie”, a ja przeczytałam piętnaście lat temu i zapamiętałam. Tak się trochę zainfekowałam tym zdaniem. Coś mi się w środku otworzyło pod jego wpływem. Być może dlatego zaczęłam pisać.

Być może, ale nie na pewno.

Marzenie o pisaniu zaczęło się konkretyzować jakieś pięć lat temu. Pracowałam wówczas jako dziennikarka w Polskiej Agencji Prasowej. Udało mi się opublikować kilka opowiadań w dodatku literackim do pewnej znanej gazety i nabrałam apetytu na coś większego. Zwłaszcza, że gaża za opowiadania całkiem zgrabnie przekształciła się w lodówkę (zły to był zakup, rzęzi po nocach i zamraża pomidory), a ja właśnie przeprowadzałam się do nowego mieszkania i odczuwałam dziwną potrzebę zamiany dmuchanego materaca na coś bardziej stabilnego i nie flaczejącego nad ranem. Hmm.

Pomysł na wątek przewodni zrodził się w przeciągu właściwie jednej nocy. Przeczytałam artykuł o rytuale na spełnienie marzeń i wszystkie części składowe czegoś, co dopiero miało się przelać na elektroniczny papier, stanęły mi przed oczami jeden po drugim jak dzieciaki powiązane skakanką. Nie byłabym sobą, gdybym ich trochę nie poprzestawiała. I tak z banalnej historii wykluło się coś ciekawego. Odmiennego trochę. Rzeczy nabrały sensu. Wiedziałam już, że historia się stała, że nic tylko usiąść i pisać.

Potem przez jakiś czas niewiele się działo. Pracowałam, urządzałam mieszkanie, zakochiwałam się, odkochiwałam się i tak dalej. Trochę zapomniałam o książce, zepchnęłam ją do najniższej szuflady, do wyższej pisząc od czasu do czasu moje kochane metafizyczne opowiadania inspirowane Singerem. I to właśnie kilka z nich pokazałam jednemu z najwybitniejszych polskich pisarzy. Pochwalił. Zaszczepił wiarę, wzmocnił, pobłogosławił autorytetem. Jakiś czas później odważyłam się opowiedzieć o nich poznanym przypadkowo producentom filmowym, którzy szukali niebanalnego pomysłu na scenariusz. Nie opowiadania im się jednak spodobały, ale mój pomysł na powieść. Bardzo szybko podpisaliśmy umowę. Trafiłam pod skrzydła nauczycielki scenopisarstwa i zaczęłam pisać.

Ze dwa lata tak pisałam.

Kiedy już scenariusz powstał okazało się, że reżyser ma nieco inną wizję filmu. Zaczęło się mozolne przepisywanie. Zmagania z materią. Walka z lodówką, która poza pomidorami zaczęła też mrozić ziemniaki i gruszki. Kiedy film zaczął się kręcić stało się jasne, że niespecjalnie przypomina historię, którą na początku chciałam opowiedzieć. Nie mogłam tego tak zostawić. Zrobiłam sobie trzy miesięce wolnego i usiadłam do pisania. Kiedy już powstał tytuł, dedykacja i jakieś xyz@3h% na dzień dobry pierwszej stronie, przyszło mi wybrać motto powieści. Właściwie to ono się samo wybrało tych piętnaście lat temu, a teraz tylko wróciło z wygnania, rozrzucając po mieszkaniu walizki, skarpetki, kable od laptopa i pamiątki z Moskwy.

„Życie Berlioza tak się układało, że nie był przyzwyczajony do nadprzyrodzonych zjawisk. Pobladł więc jeszcze bardziej, wytrzeszczył oczy i pomyślał w popłochu: Nic takiego istnieć nie może.” A księżyc tego dnia przypominał rzuconą do stawu pięciozłotówkę…

Agata Harrison