Wspomnienie o Papciu Chmielu

22.01.2021

Zgodnie z teorią ewolucji ludzie wywodzą się od małp. Wobec tego my, Polacy, w zdecydowanej większości pochodzimy od jednej konkretnej małpy – od Tytusa.

Jego przygody śledzili nasi rodzice, potem my, teraz nasze dzieci, a za chwilę po komiksy Papcia Chmiela sięgną nasze wnuki. I jak im wytłumaczyć, że nie będzie kolejnych?
Dlaczego to, co robił Henryk Jerzy Chmielewski, jest i będzie tak ważne dla milionów czytelników?

Paweł Sito, szef Radiostacji, napisał na swoim Facebooku: „Ta małpa i jej człowiek oraz dwóch nieco bardziej rozgarniętych kolesi nauczyli mnie niemal tyle, co cała podstawówka. Dziękuję”.

Papcio Chmiel rzeczywiście był nie tylko genialnym autorem tekstów i rysownikiem. Dla milionów czytelników stał się kimś znacznie więcej: nauczycielem. Kolejne pokolenia zaczynały czytać, przeglądając Jego komiksy. I pewnie będzie to trwało jeszcze długie lata, bo absurdalny humor Papcia Chmiela bawi niezależnie od czasów i wieku czytelnika. A do tego każdy w przygodach Tytusa, Romka i A’Tomka znajduje smaczki dla siebie. Wielu z nas mówi kwestiami Tytusa.

Ale Tytus uczył nas nie tylko literek. Papcio Chmiel w swoich historyjkach przedstawiał interesujące fakty z geografii, przyrody, techniki, sztuki. Jak mało komu udawało mu się przekazywać wiedzę bez smrodku dydaktycznego. Nie nudził, nie prawił kazań. W ciekawy i zabawny sposób ukazywał różnorodność nas wszystkich i wpajał otwartość na to, co inne, obce. Zawsze jednoznacznie potępiał przemoc. Pewnie ogromny wpływ na takie podejście do świata miała Jego wojenna przeszłość: był żołnierzem AK, walczył w Powstaniu Warszawskim, został wzięty do niewoli. O Powstaniu opowiedział w specjalnym albumie wydanym w 2009 roku. Jedna ze scen z tej księgi stała się muralem w Ogrodzie Różanym na murze okalającym Muzeum Powstania Warszawskiego.

Papciowi zawdzięczamy również nasze poczucie humoru i estetyki. W przaśnym i smutnym PRL-u rozweselał i pokazywał inny świat. Kolorowy, atrakcyjny. Był tak dobry w tym, co robił, że z łatwością przetrwał zalew polskiego rynku zachodnią tandetą po 1989 roku. Mimo pojawienia się zachodnich komiksów Tytus zachował swą popularność i wzbudzał sympatię kolejnych czytelników, sprawiając, że się uśmiechali.

Mało kto już pewnie pamięta, że to od Tytusa i de facto dzięki Tytusowi zaczęła się historia wydawnictwa Prószyński i S-ka. Założyciele firmy uznali, że ten komiks będzie znakomitym debiutem firmy, bo dobra, zabawna i mądra pozycja przyciągnie czytelników.

„Nawet nie próbowaliśmy zwracać się z prośbą o kontakt do jego ówczesnego wydawcy, czyli Młodzieżowej Agencji Wydawniczej. Po prostu poszukaliśmy adresu w książce telefonicznej i jeszcze tego samego dnia wieczorem pojawiliśmy się w jego domu – wspomina Mieczysław Prószyński. – Papcio Chmiel uczynił mnie wydawcą. Obdarzył zaufaniem nikomu nieznanego nowicjusza, który w marcu 1990 roku, zapukał razem z kolegą, Zbyszkiem Sykulskim, do drzwi jego pracowni. Zaproponowaliśmy mu, że będziemy wydawali kolejne przygody Tytusa, Romka i A’Tomka. Nie musieliśmy go długo namawiać. Zgodził się z entuzjazmem. Nie miał w tym momencie gotowej nowej księgi, zaproponował wznowienie ostatniej, jaką narysował, osiemnastej. Ukazała się 1 czerwca 1990 roku. Była to pierwsza książka jaką wydaliśmy! Po dwudziestu pięciu latach dowiedziałem się, że kilka dni po nas wizytę złożyli mu przedstawiciele innego nowo powstającego wydawnictwa, z podobną propozycją. Papcio uznał jednak, że już umówił się z nami i podziękował im”.

Chmielewskiemu najwyraźniej współpraca odpowiadała, bo związał się z nami na lata. Gdy na targach książki widziało się gdzieś olbrzymią kolejkę ludzi w różnym wieku, było pewne, że hen, daleko, na jej początku siedzi Papcio Chmiel i rozdaje autografy. Niezwyczajne, bo nie był zwyczajnym autorem. Szczęśliwcy, którzy odchodzili od stoiska wydawnictwa, mieli w swoich egzemplarzach dodatkowe portrety bohaterów. Papcio każdemu rysował coś innego, ale zawsze śmiesznego.

Bez autografu nie można było wyjść od niego z domu. A gości przyjmował chętnie i często. I niezależnie od tego, czy przychodził jakiś młody czytelnik, który zebrał się na odwagę, żeby zapukać do drzwi Mistrza, czy też osobistość znana z pierwszych stron gazet – wszystkich witał tak samo serdecznie. Był cudownym gawędziarzem, wielkim erudytą i ogromnie serdecznym Człowiekiem.

A do tego miał niesamowite poczucie humoru. Często nawet ironiczne. Gdy składał do redakcji wychodzącą właśnie księgę, stwierdził: „Kiedy dostanę do ręki egzemplarz z drukarni, będę mógł spokojnie umrzeć”.

Zabrakło Mu czterech dni. Widział tak zwane szczotki swojego ostatniego albumu, ale gotowego egzemplarza nie zdążył już zobaczyć. Trudno nam uwierzyć, że odszedł, nie dotrzymując słowa. Miał żyć dłużej.

Jedno jest pewne: z chwilą Jego śmierci kończy się, niestety, złota era polskiego komiksu. Odchodząc, osierocił Tytusa – i nas wszystkich.

Przyjaciele z wydawnictwa Prószyński Media

Fot. Marcin Dławichowski

Zobacz również