![]() |
Kim Stanley Robinson |
Paulina Braiter
W osiemdziesiąt dni dookoła Antarktydy
Współczesna fantastyka naukowa dojrzała - nie tylko tematycznie, ale i literacko. Tym samym jednak sprawiła, że przygodnemu czytelnikowi trudno jest ot, tak, zagłębić się w przypadkiem znaleziony tom - najczęściej szybko zrezygnuje ze zbyt obcej lektury.
Antarktyka Kima Stanleya Robinsona nie należy do takich książek. Prawdę mówiąc, miejscami jest aż nadto staroświecka; wydłużone opisy, powolne zawiązanie akcji, nieustanne wtręty "edukacyjne" - wszystko to może nużyć, z drugiej jednak strony, jeśli damy się uwieść autorowi, czeka nas ciekawa podróż. W jej trakcie czytelnik pozna codzienne życie ludzi, pracujących na Antarktydzie (jedna z amerykańskich recenzentek, która spędziła na lodowym kontynencie pięć sezonów badawczych, twierdzi, iż zostało ono oddane niezwykle realistycznie), historię wypraw antarktycznych, przyswoi sobie sporo wiadomości geograficznych i geologicznych... Już samo to winno usatysfakcjonować wszystkich, którzy wychowali się na opowieściach o przygodach Tomka Wilmowskiego, powieściach Juliusza Verne'a i serii "Dookoła świata" wydawnictwa "Iskry". Lecz Antarktyka jest też powieścią fantastyczną, dziejącą się w niedalekiej, ale jednak przyszłości, ekstrapolacją opartą na solidnych podstawach. Znajdujemy się na Antarktydzie, na której nie obowiązuje już Traktat Antarktyczny (wygasł dwa lata wcześniej); konsorcja naftowe poszukują nowych złóż cennych kopalin, naukowcy prowadzą badania, a turyści wędrują szlakami sławnych wypraw. Wszyscy przybysze tworzą złożoną, rozwarstwioną społeczność; przedstawiciel stojącej najniżej w owej hierarchii grupy pracowników technicznych, Iks, zostaje jednym z naszych przewodników po tym Najnowszym Świecie. Widzimy, jak przybysze z zewnątrz stają się prawdziwymi obywatelami Antarktydy - to chyba najważniejszy, choć bynajmniej nie najbardziej oczywisty wątek powieści. Robinson zna bowiem wymogi gatunku: mamy więc przygodę, zmagania z żywiołem, atak ekoterrorystów... A wszystko przyprawione szczodrze sosem ideologii; i to jest właśnie największa słabość Antarktyki, przynajmniej w oczach polskiego czytelnika, wyczulonego na natrętne moralizatorstwo. Choć z drugiej strony, czymże byłaby staroświecka SF bez odrobiny dydaktyzmu i moralizatorstwa?