Informujemy iż strony www.proszynski.pl oraz księgarnia.proszynski.pl firmy Prószyński Media Sp. z o.o. wykorzystują pliki cookies do poprawnego działania.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień przeglądarki odnośnie plików cookies oznacza zgodę na ich wykorzystywanie.
Szczegóły znajdziesz w Polityce cookies
Ten, kto sięgnie po najnowszą książkę Stephena Kinga, łatwo może się rozczarować. Nie jest ona horrorem, choć osoba autora i pełnokrwisty tytuł sugerują coś przeciwnego. Ale już pierwsze strony lektury dają nam do zrozumienia, że o coś zupełnie innego w tej książce chodzi. King, podobnie jak wiele razy wcześniej, postanowił sprawdzić, co takiego da się we współczesnej literaturze zrobić z tematem mocno wyeksploatowanym. Na warsztat wziął wilkołaka - i okazało się, że temat jest atrakcyjny. Tylko nie wychodzi z tego horror.
Opowieść o sennym amerykańskim miasteczku, w którym pojawia się wilkołak, jest za to wszystkim innym - zabawą literackimi tropami, postmodernistyczną grą z czytelnikiem, a nawet moralną przypowieścią. Dwanaście rozdziałów książki to opis dwunastu kolejnych pełni, podczas których atakuje wilkołak. Ten pojawia się w dni symbolicznie powiązane z danym miesiącem. Uważny i zorientowany w astronomii czytelnik zauważy, że dni te nie mogłyby być równocześnie dniami pełni, ale King też to wie. I przeprasza czytelnika w posłowiu, tłumacząc, że struktura fabularna książki i siła związanej z tymi dniami metaforyki były dla niego ważniejsze od wiernego oddania mechaniki lunarnych cykli. To dużo mówi o tej powieści - zazwyczaj wierny realistycznym szczegółom King pozwolił sobie na odejście od zwykłego stylu. Porzucił także szereg właściwych - i skutecznych - horrorom literackich chwytów. Dlatego o tym, kim jest wilkołak, dowiadujemy się niemal na samym początku, a od połowy wiemy także, kto się z nim zmierzy i w jaki sposób zwycięży.
To niweczy wszelki suspens, likwiduje w zarodku ewentualne przerażenie czytelnika i odbiera nam niemal wszystkie powody, dla których zazwyczaj czytamy książki. Poza jednym: przyjemnością obserwowania, jak niezły autor wykorzystuje temat tak zużyty - w nowy i elegancki sposób.
Życie Warszawy, Po godzinach, 26 sierpnia-1 września 2004