18.06.2015
Zapraszamy do przeczytania wywiadu z Kirą Gałczyńską, córką poety Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego.
„Uczył, że warto się czasem na chwilę zatrzymać i popatrzeć w Księżyc'' - rozmowa z Kirą Gałczyńską
Kira Gałczyńska to dziennikarka, pisarka i córka poety Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego. Urodziła się w 1936 roku w Wilnie, skąd wkrótce rodzina Gałczyńskich przeniosła się do Anina koło Warszawy. W 1956 roku ukończyła filologię rosyjską na Uniwersytecie Warszawskim. Następnie przez 30 lat pracowała jako dziennikarka w „Kurierze Polskim”, „Trybunie Ludu”, „Rzeczpospolitej” i „Kontrastach”. Okazją do rozmowy z pisarką było wydanie kolejnego tomu dzieł zebranych Gałczyńskiego - „Mężczyzna w damskim kapeluszu".
Wywiad przeprowadziła Ewa Jankowska.
Ewa Jankowska: Wydany został kolejny tom dzieł zebranych Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego – tym razem to próby teatralne pt. „Mężczyzna w damskim kapeluszu”. Czy to ważny zbiór?
Kira Gałczyńska: To wydanie jest o tyle ważne, że dochodzi tam do głosu zainteresowanie Gałczyńskiego filmem oraz jego wieloletnie doświadczenie z radiem. Gałczyński odkrył radio na swoje potrzeby w czasach wileńskich. Ówczesny szef Rozgłośni Wileńskiej Polskiego Radia Witold Hulewicz zaproponował mu sporo miejsca na antenie. Gałczyński pełnił w mniejszym lub większym zakresie prawie wszystkie role radiowe. Był autorem programów i słuchowisk, spikerem, reżyserem, autorem audycji. Powołał do życia program satyryczny, który realizował wspólnie z Teodorem Bujnickim. To wszystko jest współczesnemu czytelnikowi właściwie nieznane. Kolejnym mało znanym dziełem jest scenariusz filmowy o Andrzeju Bobolim, który przed wojną zamówili u Gałczyńskiego jezuici. Bobolę właśnie kanonizowano i jezuici bardzo chcieli zrealizować film poświęcony nowemu świętemu. Po przeczytaniu scenariusza doszli jednak do wniosku, że tam nic, tylko kpina i nie zdecydowali się go zrealizować. Gałczyński oczywiście za swoją pracę nie otrzymał złamanej złotówki.
Kpina albo i nie kpina. Bo u Gałczyńskiego wszystko wydaje się przemieszane.
To prawda. Miesza się i liryka, i kpina, i groteska. I to wszystko tworzy jedną wybuchową całość.
Tak wybuchową, że w zależności od okresu, próbowano Gałczyńskiego wrzucać do innego worka. Raz zarzucano mu bycie poetą faszyzującym, bo drukował w tygodniku „Prosto z mostu”, innym razem zarzucano mu bycie antysemitą, po wojnie musiał się kajać na łamach „Odrodzenia”, że jest z kolei zbyt burżuazyjny...
Zawsze próbuje się twórcę wrzucić w jakąś szufladkę. Wtedy jest dużo łatwiej go określić. Ale po tych 60 latach od śmierci Gałczyńskiego mogę bez wahania powiedzieć, że on zawsze był autorem i twórcą bardzo indywidualnym. Nie pozostawił po sobie żadnej szkoły, a ci, co próbowali go naśladować, zginęli w odmętach historii. Wydawało im się, że to takie proste pisać pod Gałczyńskiego. Jak się okazało, nie było ani proste, ani owocne.
Trudno pisać, a trudno też zrozumieć Gałczyńskiego?
Profesor Adam Kulawik ostatnio napisał książkę o interpretatorach poezji Gałczyńskiego. Bardzo trafnie uderza w niej w różne mity i kalki, które się wytworzyły wokół jego osoby.
Czy pani miała kiedykolwiek problemy ze zrozumieniem twórczości ojca?
Nie. Wychowałam się w domu, w którym poezja była czymś zawsze niezmiernie żywym i z czym stale się obcowało. Poza tym dziecko z natury bardzo dobrze reaguje na abstrakcyjny dowcip. Łapie go w lot. Gdy czytałam „Siedmiu braci śpiących” Teatrzyku Zielona Gęś, to w ogóle mnie nie dziwiło, że ten ostatni się wyłamuje i „chrapie okropnie”. Tak miało być i to było śmieszne. Dopiero jak nam lat przybywa, to zaczynamy dzielić włos na czworo i zamiast się śmiać, próbujemy dociec, o co chodzi, dlaczego tak, a nie inaczej. A to bzdura.
Więcej na WP Książki
Wywiad z Kirą Gałczyńską!

„Uczył, że warto się czasem na chwilę zatrzymać i popatrzeć w Księżyc'' - rozmowa z Kirą Gałczyńską
Kira Gałczyńska to dziennikarka, pisarka i córka poety Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego. Urodziła się w 1936 roku w Wilnie, skąd wkrótce rodzina Gałczyńskich przeniosła się do Anina koło Warszawy. W 1956 roku ukończyła filologię rosyjską na Uniwersytecie Warszawskim. Następnie przez 30 lat pracowała jako dziennikarka w „Kurierze Polskim”, „Trybunie Ludu”, „Rzeczpospolitej” i „Kontrastach”. Okazją do rozmowy z pisarką było wydanie kolejnego tomu dzieł zebranych Gałczyńskiego - „Mężczyzna w damskim kapeluszu".
Wywiad przeprowadziła Ewa Jankowska.
Ewa Jankowska: Wydany został kolejny tom dzieł zebranych Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego – tym razem to próby teatralne pt. „Mężczyzna w damskim kapeluszu”. Czy to ważny zbiór?
Kira Gałczyńska: To wydanie jest o tyle ważne, że dochodzi tam do głosu zainteresowanie Gałczyńskiego filmem oraz jego wieloletnie doświadczenie z radiem. Gałczyński odkrył radio na swoje potrzeby w czasach wileńskich. Ówczesny szef Rozgłośni Wileńskiej Polskiego Radia Witold Hulewicz zaproponował mu sporo miejsca na antenie. Gałczyński pełnił w mniejszym lub większym zakresie prawie wszystkie role radiowe. Był autorem programów i słuchowisk, spikerem, reżyserem, autorem audycji. Powołał do życia program satyryczny, który realizował wspólnie z Teodorem Bujnickim. To wszystko jest współczesnemu czytelnikowi właściwie nieznane. Kolejnym mało znanym dziełem jest scenariusz filmowy o Andrzeju Bobolim, który przed wojną zamówili u Gałczyńskiego jezuici. Bobolę właśnie kanonizowano i jezuici bardzo chcieli zrealizować film poświęcony nowemu świętemu. Po przeczytaniu scenariusza doszli jednak do wniosku, że tam nic, tylko kpina i nie zdecydowali się go zrealizować. Gałczyński oczywiście za swoją pracę nie otrzymał złamanej złotówki.
Kpina albo i nie kpina. Bo u Gałczyńskiego wszystko wydaje się przemieszane.
To prawda. Miesza się i liryka, i kpina, i groteska. I to wszystko tworzy jedną wybuchową całość.
Tak wybuchową, że w zależności od okresu, próbowano Gałczyńskiego wrzucać do innego worka. Raz zarzucano mu bycie poetą faszyzującym, bo drukował w tygodniku „Prosto z mostu”, innym razem zarzucano mu bycie antysemitą, po wojnie musiał się kajać na łamach „Odrodzenia”, że jest z kolei zbyt burżuazyjny...
Zawsze próbuje się twórcę wrzucić w jakąś szufladkę. Wtedy jest dużo łatwiej go określić. Ale po tych 60 latach od śmierci Gałczyńskiego mogę bez wahania powiedzieć, że on zawsze był autorem i twórcą bardzo indywidualnym. Nie pozostawił po sobie żadnej szkoły, a ci, co próbowali go naśladować, zginęli w odmętach historii. Wydawało im się, że to takie proste pisać pod Gałczyńskiego. Jak się okazało, nie było ani proste, ani owocne.
Trudno pisać, a trudno też zrozumieć Gałczyńskiego?
Profesor Adam Kulawik ostatnio napisał książkę o interpretatorach poezji Gałczyńskiego. Bardzo trafnie uderza w niej w różne mity i kalki, które się wytworzyły wokół jego osoby.
Czy pani miała kiedykolwiek problemy ze zrozumieniem twórczości ojca?
Nie. Wychowałam się w domu, w którym poezja była czymś zawsze niezmiernie żywym i z czym stale się obcowało. Poza tym dziecko z natury bardzo dobrze reaguje na abstrakcyjny dowcip. Łapie go w lot. Gdy czytałam „Siedmiu braci śpiących” Teatrzyku Zielona Gęś, to w ogóle mnie nie dziwiło, że ten ostatni się wyłamuje i „chrapie okropnie”. Tak miało być i to było śmieszne. Dopiero jak nam lat przybywa, to zaczynamy dzielić włos na czworo i zamiast się śmiać, próbujemy dociec, o co chodzi, dlaczego tak, a nie inaczej. A to bzdura.
Więcej na WP Książki