Jak ukraść cenną kolekcję wina?

Co skłoniło Pana, by napisać o kradzieży wina? W jaki sposób przygotowywał się Pan do napisania tej książki?
Peter Mayle: Przeczytałem w „The Herald Tribune” artykuł o włamaniu w Kalifornii, którego sprawcy skoncentrowali się na doskonale wyposażonej piwnicy z winem i niczego więcej nie tknęli. Nie wiem, czy ich schwytano, ale zaintrygowała mnie niezwykła precyzja tej kradzieży. Dlaczego zabrali tylko wino? Prawdopodobnie żeby je sprzedać, ale komu? I jak dostali się do środka i uciekli niezauważeni? Im więcej pytań sobie zadawałem, tym silniejsze miałem wrażenie, że odpowiedzi mogłyby złożyć się na znakomitą historię. A przygotowania, w związku z tym, że koncentrowały się na winie, były przepyszne.
Czy miał pan przyjemność skosztowania któregoś z win skradzionych Danny’emu Rothowi?
Tak, ale nie dość często. Prawdę mówiąc, nie nadaję się na poważnego konesera wina. Branie małych, pełnych czci łyczków to nie dla mnie; wolę pić wino niż je wielbić. Pełen kieliszek i druga butelka czekająca w odwodzie – oto, czego mi trzeba do szczęścia.
Książka ta jest w pewnym sensie listem miłosnym do Marsylii, która zwykle nie może liczyć na tak entuzjastyczne pochwały. Czy uważa Pan, że jest to miasto niedoceniane?
Marsylia bez wątpienia jest niedoceniana i sądzę, że do dziś nie wyzbyła się złej sławy, jaką zyskała za sprawą „Francuskiego łącznika”. Problemem Marsylii jest to, że nie jest miastem, które chce się na siłę przypodobać obcym. Jest, jaka jest, i albo się ją taką akceptuje, albo nie – dzielnice nędzy obok przepięknych budynków i osiedli; niezwykle zróżnicowana ludność, pochodząca z Francji, Afryki Północnej i Włoch; religijne wręcz uwielbienie dla lokalnego klubu piłkarskiego Olympique Marsylia; duma ze wszystkiego, co marsylskie, począwszy od bouillabaisse, a na mydle skończywszy; otwarcie wyrażana nieufność do władz w Paryżu – wszystko to mnie fascynuje. […] Innymi słowy, Marsylia to wielki miszmasz pełen wspaniałych składników, w które mogą wgryźć się pisarze.
Źródło: Amazon.com